Informacje

  • Kilometry: 38796.79 km
  • Teren: 388.70 km (1.00%)
  • Czas: 72d 15h 41m
  • Prędkość średnia: 22.25 km/h
  • Więcej informacji.
2018 baton rowerowy bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl

Zaliczone gminy

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy pankracy.bikestats.pl

Moje rowery

Znajomi

Archiwum

Linki

Szukaj

Wpisy archiwalne w kategorii

> 200

Dystans całkowity:3184.80 km (w terenie 3.00 km; 0.09%)
Czas w ruchu:133:05
Średnia prędkość:23.93 km/h
Maksymalna prędkość:71.00 km/h
Suma podjazdów:21708 m
Maks. tętno maksymalne:187 (97 %)
Maks. tętno średnie:139 (73 %)
Suma kalorii:40300 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:265.40 km i 11h 05m
Więcej statystyk
Poniedziałek, 29 maja 2017 Kategoria > 200, nietyrka, wycieczki dalsze

Przehyba

Ostatni dzwonek żeby coś konkretnie potrenować przed Maratonem Podróżnika. Najlepiej zrobić połówkę tego do czego się przygotowujemy (tak gdzieś słyszałem). Urlop klepnięty więc wio, trzeba korzystać z tego, że góry pod nosem, no i jest Przehyba, którą do Przełęczy Karkonoskiej można porównywać.
Wyjazd o skandalicznej godzinie 9:30 rano. O tej porze to powinienem być w Limanowej czy coś, no ale trza robić co się da.
Trasa jakoś nie przysparza emocji, lepiej się bawiłem dzień wcześniej w Opoce przed zerwaniem łańcucha. No ale jadę w te rejony bardziej z rozsądku bo to dobry trening przed maratonem, niż dla walorów eksploracyjnych. Okolice mniej więcej znane i nie tak dawno odwiedzane, no ale dobra.
Gdy na horyzoncie widać pasmo Radziejowej to jakoś ciekawiej się robi, a gdy zaczyna się podjazd to już całkiem interesująco. Słońce przypieka, nie mogę się doczekać cienia w lesie.
Jakoś wjechałem, ale temperatura wymęczyła, żołądek też już domagał się jakiejś odtrutki na isostara. Lepiej się wjeżdżało w październiku przy +5 stopniach.
Zanim zjem w schronisku żurek i czarną kawę zalegam na chwilę na ławce na zewnątrz. Przynajmniej tym razem jakieś widoki są.
Zjazd za to lepszy niż w październiku, muszę tylko wyprzedzić na zakręcie skład z drewnem.
Muszę skrócić powrót co by się wyrobić przed nocą, więc wracam mniej więcej tą samą drogą. Tym sposobem trafiam na fajny odcinek dróg lokalnych u stóp Pasierbieckiej Góry. Dobra nawierzchnia i dobre widoki na Beskid Wyspowy (gdzieś od 158 do 165 kilometra na Stravie).
Już w Krakowie zatrzymuję się na lody w cepeenie, żołądek ma jakieś zastrzeżenia do mnie.
Mam trochę dość, martwię się jak to będzie na maratonie, tam przeca będzie dwa razy więcej takich przyjemności..

Parę fotek
  • DST 224.00km
  • Czas 10:05
  • VAVG 22.21km/h
  • VMAX 67.30km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 179 ( 95%)
  • HRavg 138 ( 73%)
  • Kalorie 3300kcal
  • Podjazdy 3000m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 marca 2017 Kategoria > 200, nietyrka, u mamy, wycieczki dalsze, zamki, > 100

Świętokrzyskie

Start przed 5 rano z wioski jest ciekawszy niż z miasta. Na niebie mnóstwo gwiazd, piejo kury, piejo i koguty. Na polach mnóstwo saren, gdzieś przy drodze myszołów rozszarpuje zdobycz, no klimat - wypas.
Tylko temperatura niezbyt wiosenna bo -2. Przynajmniej jeszcze nie wieje tak mocno.
Jadę z zamontowaną lemondką pierwszy raz od jesieni, jestem mile zaskoczony, że łatwo znalazłęm wygodną pozycję a i opona na brzuchu nie przeszkadza w tym za bardzo.
Do Sandomierza i dalej droga mija w miarę sprawnie  trochę śladami Maratonu Podróżnika z 2016.
Robi się mniej przyjemnie gdy obieram bardziej zachodni kierunek i wiatr daje ostro z boku. Przynajmniej jest słonecznie i mam widok na Góry Świętokrzyskie.


Stary spichlerz pod Nową Słupią

Na obwodnicy Nowej Słupi mam szansę posmakować tego wiatru prosto w twarz wraz z lekkim podjazdem. Żaden to rarytas. Na podjeździe pod Św Krzyż (Łysą Górę) wiatr na szczęście trochę pomaga, ale i tak nie ma szału z tempem. Za to na górze jest już całkiem przej... przewalone. Nie bardzo jest gdzie się schować przed chłodem nie mówiąc o tym żeby coś się dało kupić ciepłego do jedzenia, bo nie dało się. Dobrze, że miałem w termosiku herbatkę, bo żołądek chciał się buntować przeciwko kolejnej porcji ciastek i bananów. Zmieniłem mokrą kurtkę na bluzę i wiatrówkę i ewakuowałem się.


Na Św Krzyżu wszystko pozamykane

Zamarzając na zjeździe zacząłem powątpiewać w powodzenie tej wycieczki. Jeszcze kupa kilometrów przede mną i kupa jazdy pod wiater i kupa może z tego wyjść. No ale jadę grzecznie dalej, zatrzymuję się gdy trzeba się posilić ciastkiem z herbatką, bez ultra-spiny z postojami, bez martwienia się o deadline w domu (bo ten jest wyznaczony z zapasem).
Odżywam w lasach Cisowsko-Orłowińskiego Parku Krajobrazowego (gdzie też przejeżdżał MP2016), w końcu robi się ciepło. W lasach tych spodziewałem się szutrowych odcinków. Zastałem nowiutki asfalt. Grube opony przydadzą się dopiero później.


W Szydłowie fajnie całkiem jest

Docieram do Szydłowa. Nigdy wcześniej tu nie byłem. Mury rzeczywiście robią wrażenie. W piekarni da się kupić kawę, herbatę i zapiekankę. Biorę wszystko. Morale rośnie. Wiatr znowu będzie mi sprzyjał.
Zahaczam też o Kurozwęki. Szybka fota pałacu. Planuję tu przyjechać z rodzinką kiedyś.
Następny przystanek to Zamek Krzyżtopór. Tym sposobem mam odfajkowane kilka atrakcji woj świętokrzyskiego, mam z nim spokój na 2, 3 lata :) Przynajmniej z południowo - wschodnią częścią tegoż.


Zamek Krzyżtopór

Czas brutto: 13h
Notatka żywieniowa i ubraniowa: nie chce mi się tego opisywać, wyszło by więcej niż cała relacja.

Więcej zdjęć z opisami
  • DST 258.40km
  • Czas 11:25
  • VAVG 22.63km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • HRmax 172 ( 91%)
  • HRavg 131 ( 69%)
  • Kalorie 2800kcal
  • Podjazdy 2000m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 20 września 2016 Kategoria > 300, nietyrka, u mamy, wycieczki dalsze, > 100, > 200

Zamość



Zamość


Zamość


Siku stop


brutto 14:33
kad: 81

Po przerwie dłuższy wypad bez wielkiej weny. Męczył wiatr i dziurawe drogi. Temperatura też nie rozpieszczała. Ale kilometry natłuczone i nie musiałem tego odchorowywać :)
  • DST 314.00km
  • Czas 12:46
  • VAVG 24.60km/h
  • VMAX 52.60km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • HRmax 187 ( 97%)
  • HRavg 139 ( 72%)
  • Kalorie 3000kcal
  • Podjazdy 1333m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 12 sierpnia 2016 Kategoria > 200, nietyrka, wycieczki dalsze, > 100

Tarnów

Another day in the office :)



brutto 7:54
kad 86
  • DST 209.00km
  • Czas 07:23
  • VAVG 28.31km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 167 ( 87%)
  • HRavg 135 ( 70%)
  • Kalorie 2500kcal
  • Podjazdy 865m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 23 czerwca 2016 Kategoria > 200, nietyrka, wycieczki dalsze, > 100

Przełęcz Krowiarki

Relacja może będzie, chociaż nic takiego się nie działo.


Gdzieś za Stryszowem


Most w Zembrzycach



Polana Krowiarki. Widoków brak.


Zjeżdżając z Krowiarek - widok za plecami


Widok z Bieńkówki
  • DST 202.00km
  • Czas 08:22
  • VAVG 24.14km/h
  • VMAX 68.00km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Kalorie 2800kcal
  • Podjazdy 2300m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 czerwca 2016 Kategoria wyścig, ultramaraton, > 500, > 300, > 200, nietyrka, wycieczki dalsze, > 100

Maraton Podróżnika



Wrażenia debiutanta.
To był mój pierwszy Maraton Podróżnika, pierwszy ultramaraton, pierwsza pięćsetka, pierwsza jazda całonocna.. Drugi dystans powyżej 300km...

Niby jechałem dla kwalifikacji na BBT (człowiek to ma głupie pomysły w zimie gdy mało słońca jest i mniej się roweruje), ale bardziej raczej dla kwalifikacji przed samym sobą - sprawdzić jak sobie poradzę z dystansem (na BBT żona i tak pewnie nie puści)
Tak więc założenie miałem, że jadę swoim tempem patrząc na tętno, nie dać się nikomu zajechać ani do głupot sprowokować. Na maratonie miałem się zmierzyć głównie ze swiomi słabościami (o ile jakieś mam hehe :) ). Jakieś tam doświadczenie z jazdy całodziennej mam (z całodobowej już nie, ale o tym potem), powinienem więc umieć rozłożyć siły i przetrwać.

Z Krakowa do bazy maratonu przyjeżdżamy z Markiem nad ranem przed siódmą. Pobudka o 4 rano musi być, co to by była za jazdy gdybyśmy spali więcej niż cztery godziny . W bazie już dużo osób na nogach, wypakowujemy się, przyczepiamy numery startowe, czasu za dużo, nie bardzo jest co ze sobą zrobić.

Startuję w trzeciej grupie. Pierwszy raz jestem na forumowej imprezie więc i tak nie znam nikogo. Parę osób z internetu kojarzę.
Grupa rozsypuje się tuż po starcie, ale jako tako jeszcze w towarzystwie dojeżdżam do Św Katarzyny. Tamże zaczyna się jakiś podjazd, na którym wyprzedzam parę osób, zdając sobie sprawę, że później i tak mnie złapią, no ale jadę swoje.

Na zjeździe nie dokręcam. Gdy mi się chce to składam się ałerodynamicznie i prędkość też jest zadowalająca. Od początku korzystam ze zjazdów jako odpoczynku dla tyłka. Dzięki temu nie miałem z nim problemów do końca maratonu ani w następnych dniach. Gdy tylko zjazd oferował bez kręcenia prędkość większość niż 35 km/h - nie kręciłem. Im dalej w trasie tym mniejszą prędkością się zadowalałem :)

No, z tej Św Katarzyny czy co to tam to było, zjechałem w towarzystwie bliższym lub dalszym dwóch kolegów. Starałem się zapamiętać ich nicki i ale nie wyszło. Gdy zrobiło się płasko, a później znów lekko pod górę, koledzy wypruli i nie chciałem ich gonić. Pilnowałem się z moim tempem.

Tak jak myślałem, co chwile mnie ktoś wyprzedza, pojedynczo lub w grupkach. Zawsze jednak ciut za szybko dla mnie (lub więcej niż ciut). Nie miałem zrobionych jakichś wyliczeń jaką średnią kiedy mam jechać, po prostu czułem ile jest wystarczająco aby nie spalać się za szybko.

Po jakichś 70 km jakoś tak wyszło, że nagle jadę z Witkiem z Gostynia (nawet się nie przedstawiliśmy sobie, dopiero potem go zidentyfikowałem w internetach, pozdro! wiszę Ci wodę!). Widocznie pasowało nam wzajemnie nasze tempo jazdy.
Potem doszła nas grupka w której m.in był Gustav, Faja (?). Starałem się obczaić więcej plakietek z nickami ale znów mnie pamięć zawodzi.
Tak więc z tą grupką dojechałem do Szczucina - PK1.

Wiedziałem, że w Szczucinie muszę grzebnąć w torbie, coś przełożyć do przodu, cośtam poprawić bo obcierało o koło. Na rynku widać Podróżników w różnych miejscach. Grupka Gustava nie wiem czy pojechała dalej czy rozjechała się po sklepach. Ja zostaję z Witkiem i po szybkim grzebnięciu ruszamy dalej, rezygnując z szukania sklepu.

Gdzieś za Szczucinem spotykamy Marka i Żubra, którzy wymieniają dętkę. Pytam czy czegoś potrzebują, ale każą nam jechać.
W jakiejś wiosce małolaty pytają Witka ile dał za rower, nie wiem jakie mieli intencje :). Następnie stajemy pod sklepikiem, gdzie Witek kupuje wodę dla nas obu. Wtedy MarkoŻubry nas wyprzedzją. Ruszamy, jedziemy i za jakiś czas znowu ich widzimy przy drodze. Tym razem mówią, że jest git, tylko siku czy cośtam. Nadal nie chcą niczego.

No to jedziemy sobie dalej. Bajera, wszystko idzie spoko, gdy nagle MarkoŻubry dzwonią, że chcą aby im kupić dętkę w Pilznie. Jako, że jestem pomocnym kolegą, to odłączam się od Witka i szukam szczęścia w tym Pilźnie. Sklepu nie znajduję. Wycofując się z tego questu zakładam, że jakaś tam ulica, na której jestem, zbiegnie się z trasą maratonu (w liczniku mam navi bez mapy, sam ślad). W końcu wygrzebuję komórkę i widzę, że się nie zbiegnie, wracam na trasę z trudnościami. 6km gratis. Marco też telefonu nie raczy odebrać, ja nie wiem czy oni tam na obręczach jadą, czy po co im ta dętka. W końcu Łaskawy Pan oddzwania i dogadujemy się, że zostawię im jedną ze swoich zapasów.

No i jadę sobie dalej sam. Podziwiam widoki, zajadam ciastka, Wypatruję maratończyków na horyzoncie z przodu, z tyłu, pod sklepami. Nikogo nie widać. Bardziej z ciekawości się rozglądam. Nadal się pilnuję z tempem. Widok kogoś z przodu czy z tyłu raczej nie wpłynąłby na moją prędkość. Trochę się tylko martwię, że nikogo nie doganiam. Nie liczyłem ilu mnie wyprzedziło na początku. Czyżby wszyscy?. Czyżbym się wlókł w ogonie? I tylko Ci co hobbystycznie wymieniają dętki po rowach są za mną? A więc może to ultra nie dla mnie?

Widoki coraz fajniejsze. Górki się zaczynają. W którymś miejscu w końcu spotykam żywą duszę: Pająk łata kapcia - drugiego już dzisiaj, coś psioczy przy tym na Ola. Zamieniamy dwa słowa i jadę dalej. Następnie chyba w Żurowej mijam sklep, pod którym siedzi jeden z naszych. Machamy sobie tylko i zaczynam jakiś podjazd (segment Łokietek?). To było chyba gdzieś przed PK2. Na podjeździe wyprzedzam jeszcze dwóch kolegów maratończyków, jeden idzie z buta (a raczej z sandała). “Tyle mojego” - sobie myślę, jeśli chodzi o ściganie/wyprzedzanie. Na szczycie robię sikustop, wtedy jeden kolega śmiga w dół ale czeka w Ryglicach bo nie wie gdzie skręcić. Ja jadę swoje, nie wiem czy czekał też na tego drugiego, czy został gdzieś w innym celu, ale już go nie widziałem.

Odliczam już kilometry do punktu żywnościowego. Chciałoby się już trochę odsapnąć. Podjazdy dobrze wchodzą, bo wjeżdżam sobie powoli, na miękko. Do tego po każdym podjeździe jest zjazd. Czyli odpoczynek dla nóg i tyłka.

Kojarzyłem, że pod ten Odrzykoń to jakaś ścianka ma być. Przez cały maraton nie patrzę na procenty nachylenia, mam inny widok w liczniku.
To był dobry pomysł, żeby nie patrzeć. No już jest ten zamek na szczycie, już prawie czuję makaron. Jest podjazd, jest blisko. O skurczybyk, stromy, pewnie z 15%, ale nie jakiś długi - se myślę. Krótszy niż pod Bieńkówkę pod Krakowem, gdzie na widok cyferek nachylenia zsiadłem. A dziś ciepło jest, w cieple mi się lepiej wspina - nadal se myślę - nie opłaca się schodzić, wchodzenie nie będzie wiele mniej męczące a dłużej potrwa. Przecież to krótkie jest, parę machnięć korbą, a kroków trza by było zrobić dużo więcej. Zanim to wszystko przemyślałem już było po wszystkim. Jak się trochę “wypłaściło”, jeszcze zdążyłem fotę strzelić za siebie. No ale nie myślcie, że ze mnie taki koks: przełożenie miałem 30x30 :) Deal with it.

Po tej ściance czuję się bardziej rozruszany, ale czuję, że takiego “rozruszania” nie potrzebuję na pięcsetce, to by było dobre na niedzielnej “przedpołudniówce”. W punkcie mówią mi, że tam było z 22% nachylenia. Fajnie.
Punkt nr 3 - żywieniowy - wypasiony. Wszyscy uczestnicy wychwalają go pod niebiosa… no i słusznie. Świetna obsługa, świetna miejscówka, wszystkiego pod dostatkiem, piękne widoki. Trudno wyobrazić sobie coś lepszego.
Ku memu zdziwieniu spotykam tam Lunatyka, Gustava, Witka - myślałem, że oni już są Bóg wie gdzie. Podpisuję listę, okazuje się, że przez punkt przewinęła się niecała połowa uczestników. Cieszy mnie to trochę. Jednak nie wszyscy mnie wyprzedzili. Lunatyk postanawia poczekać na mnie. Ma przetarte kolano po przygodzie na ściance. Wtedy pierwszy raz żałuję, że nie wziąłem apteczki rowerowej, którą kupiłem rok temu i ani razu nie brałem dotąd w trasę. Na punkcie spędzam z 40 minut, gdy ruszamy pojawia się Żubr.

Następny etap jest bardzo malowniczy, jedzie się przyjemnie. Często stajemy na chwilę, żeby coś dogrzebać z toreb bo się robi chłodniej, ciemniej i w ogóle. Czas leci szybko, ani się obejrzałem był środek nocy.
Okazuje się, że będzie zimniej niż się spodziewałem, poniżej 10 stopni. Nie mam długich rękawic. Coś czuję, że nogawki nie dają rady, kolana bolą przy rozruchu po postojach. Gdy tylko zwiewa większym chłodem Lunatyk znajduje w Garminie winowajcę w postaci rzeczki czy jeziora znajdujących się przy trasie.
Odliczamy kolejne podjazdy do końca górskiej części maratonu. Mam wydrukowany profil trasy, mniej więcej się orientujemy ile jeszcze. Trochę nas zamula. Orlen w Brzozowie odpuściliśmy bo był za wcześnie. Teraz nie ma niczego. Następna stacja ponoć w Sędziszowie. Skończył się góry. Przejechane ponad 350 kilometrów. Teraz co kilometr robię życiówkę.

Jest Sędziszów, Orlenu przy trasie nie widać bo miał być gdzieś w bok. Nie wiadomo ile, wydawało mi się, że po drugiej stronie miasta. Postanawiamy nie szukać. I to pierwsza decyzja, której mogę żałować i poprawiać następnym razem. Jedziemy więc dalej, coraz bardziej zamulając. Zaczynam być senny, Lunatyka bolą kolana. Czasem zdaje się nam że widzimy z przodu lub z tyłu światła rowerowe, ale jednak to urojenia.

Gdy zdaje się nam, że z tyłu dogania nas auto, okazuje się, że wyprzedza nas z hukiem jadąca w parach grupa, w której rozpoznaję Wilka, Witka, Kota, Wąskiego i jest jeszcze paru innych. “Wow”, myślałem sobie, co oni tu robią. Teraz już wiem co robili. Jak rozsądni ludzie pojechali na sędziszowki Orlen, zregenerowali się trochę i teraz sobie prują. Przez kilkanaście kilometrów wieziemy się z nimi, ale grupa zaczyna się rwać. Niektórzy chłopacy znikają z przodu, ktoś zostaje z tyłu. Ja czuję, że potrzebuje kawy. Odłączamy się od resztek grupy w Nowej Dębie
Na pierwszej stacji akurat czyszczą ekspres, nie chcemy czekać. Kolejna jest za parę kilometrów. Jestem coraz bardziej senny i zmulony. Gdy wchodzę na stację czuję jakieś cyrki z żołądkiem. Toaleta zamknięta. Zamiast kawy biorę herbatę, żeby go uspokoić.
Herbata niby pomaga, ale wpierw muszę sobie siąść a w końcu położyć się. Każę Lunatykowi jechać, ale on woli poczekać widząc taką miłość do bruku. Trochę odżyłem, ale nie na tyle żeby zjeść coś konkretnego ze stacji.

Jest tam też Wąski, który szybko rozwiązał problemy żołądkowe i teraz delektował się kanapką. Moje problemy ciągnęły się za mną aż do końca.
Po pół godzinie jedziemy dalej, jest już widno. Zamulam coraz bardziej, usypiam jadąc. Odstaję.. W końcu w szczerym polu jest wiata przystankowa, zatrzymuję się na drzemkę. Lunatyk zawraca sprawdzić czy wpadłem do rowu, ale widząc co się święci rozstajemy się. I tak długo tolerował zamulanie :)

Próbuję drzemać, ale nie wychodzi mi to, nie umiem albo jest za zimno. Drugi raz żałuję, że nie mam apteczki bo jest tam folia nrc. Kolejny przystanek przytulam przed Żupawą, kolejny w samej Żupawie. Tam kima najlepiej mi wychodzi bo dociągnąłem potem już do Sandomierza, ale nadal jestem senny.

Orlen w Sandomierzu. Toaleta, kawa. Jestem w stanie zjeść swoje domowe ciastka, ale szału z jedzeniem nie ma. Czas jazdy pozostałego odcinka szacuję przyjmując średnią brutto 20km/h co jak się okazało było szacunkiem optymistycznym.
Przynajmniej jest już ciepło. Znów senność. Widzę jakieś postacie w liściach, majaki, rower sam zjeżdża na lewo. Kładę się na trawie parę razy próbując drzemać. Już widać Góry Świętokrzyskie, już niedaleko, myślę o łóżku.
W Bodzentynie w końcu się ożywiam. Rozkminiam mój “performance”. Dupa nie boli, nogi nie bolą, kolana bolały w zimnie i na twardych biegach. Senność i żołądek to lekcje do odrobienia.
W końcu jest baza. Jest medal. Jest wyro. Żyję. Jak na pierwszy raz - bardzo zadowolony.
O dziwo wieczorem i następnego dnia czuję dobrze, lepiej niż po 350km w kwietniu do Sandomierza. Praktycznie nic mnie nie bolało.. jak po zrobieniu dwusetki w niedzielę.. w sumie to by się zgadzało jeśli chodzi o niedzielę :)

Czas brutto 28h20min co uplasowało mnie na 35 z 61 osób, które ukończyły.
Wielkie podziękowania dla organizatorów i całej społeczności Forum.


Jam Ci tu gdzieś na początkowych kilometrach. (ze zdjęć zapodanych na forum przez Matwesta)

Zdjęcia moje.
  • DST 543.60km
  • Czas 24:10
  • VAVG 22.49km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 181 ( 94%)
  • HRavg 126 ( 65%)
  • Kalorie 6000kcal
  • Podjazdy 4700m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 3 kwietnia 2016 | Uczestnicy Kategoria > 300, > 200, nietyrka, wycieczki dalsze, > 100

Sandomierz. Życiówka



Plan był taki, żeby na wiosnę po płaskim natłuc dużo kilometrów.
Jedziemy z Markiem i Lunatykiem. Zbiórka o 5 rano w Batowicach po trzech godzinach snu. Rano zimno jak fix, Lunatyk chce nas zamordować swoim tempem. Potem jest cieplej,  potem jest tempo przystępniejsze. Trasa nudna, płaska, z małym ruchem.
Przejeżdżamy przez Zalipie zobaczyć malowane chałupy - jednak jest to atrakcja przereklamowana, chałup jest parę na krzyż.
Stołujemy się w Macu w Tarnobrzegu, przy jedzeniu nadal stękamy, że Lunatyk nas morduje. Wtem dzwoni moja żona i słysząc, że jesteśmy w Tarnobrzegu stwierdza, że "coś długo wam zeszło" czym rozbawia nas do łez.. tia. Pośmiali my się i pojechali dalej.
W Sandomierzu widzimy się z Mariuszem i Danielem. Robimy całą jedną fotę pod zamkiem.
Wracamy północnym brzegiem Wisły. Jest trochę ciekawiej, puste szosy tuż przy wale, przynajmniej jakieś zakręty są, sady, owce, czasem sklep. Wiatr nadal nie bardzo pomaga. Dopiero jakieś 100km przed metą czuję, że daje w plecy, ale nie mam zamiaru realizować pomysłów z jazdą 35km/h, wolę się oszczędzać,
Od Koszyc do Krakowa jedziemy w zmierzchu, potem w ciemnościach. Na hopkach peletonik nam się rozciąga.
W domu jestem 21:20.
Obolały jestem, niewyspany. Nie wiem czy chciałbym robić dystanse jeszcze dłuższe..

średnia kadencja: 79
brutto 16:35:52
wpadło mi 5 gmin

Zdjęcia z opisami

Filmik nawet jest.

  • DST 358.00km
  • Czas 14:04
  • VAVG 25.45km/h
  • VMAX 62.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • HRmax 178 ( 93%)
  • HRavg 127 ( 66%)
  • Kalorie 4000kcal
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 27 grudnia 2015 Kategoria > 200, nietyrka, u mamy, wycieczki dalsze

Lublin


Pojechalimy przed świtem z Bratem. Brat na początku pruł jak szalony bo go jeszcze napoje z wczorejszej gościny trzymały, gdy puściły to miał chwile zwątpienia. Wkrótce jednak już nam obu jechało się dobrze. W pierwszą stronę z wiatrem, temperatura od 7 do 10 może nawet. W Bełżycach postój na stacji na herbatkę i coś słodkiego. Wcześniej też stawaliśmy, krócej, by dać odpocząć tyłkom.
W Lublinie szukamy chwilę miejsca na obiad. Robię z tego problem bo chcę z knajpy widzieć rowery mimo iż przypięte, dobrze że w ogóle miał Brat przypięcie. Jemy śniadanie, bo na menu obiadowe jeszcze za wcześnie i jedziemy bulwarem wzdłuż Bystrzycy.
Fajny bulwar mają w tym Lublinie, prowadzi aż nad zalew, gdzie dalej są ścieżki i gdzieś prowadzą w las. W sumie fajniej niż krakowska trasa na Kolną bo zalew to ciekawsza miejcsówka niż tor kajakowy, ale z kolei ich ścieżka jest z kostki, ale można to przeżyć. Na tym odcinku mnóstwo rowerów, niektórzy widzę obczajali Flyby na Stravie bo dostałem parę lubelskich kudosów :)
No i pojechaliśmy dalej, na południe, pod wiatr, wzdłuż Bystrzycy nadal, aż do jej źródła niemalże. Pagórki i wiatr w ryj dawał w kość. Na jednym z postojów zapominam coś przegryżć, przez co mało mnie nie odcieło w pewnej chwili. Na szczęście potem widzę, że jest ok, jeśli jem to mam siły.
Asfalty lubelskie nie takie złe jak można by sie obawiać znając przykłady z innych tras. Mogliśmy się cieszyć małym ruchem na tych bocznych drogach. Trochę nas wywiało, w końcu to grudzień, ale i tak dość ciepło.
Gdy jechałem z Krakowa na początku grudnia to było zimniej, ale wtedy cały czas wiało w plecy więc tego nie czułem.

Brutto: 11h

To mój ostatni wyjazd w 2015. Zabrakło 80km do 9000, a miałem jeszcze 3,5 dnia żeby to zrobić. Trochę wstyd. Jakoś odpuściłem, ochłodziło się, a ja miałem tylko jeden zestaw ciuchów na temp powyżej 5+. Tak sobie tłumaczę, Trochę też może jednak czasu nie miałem, ale widzę, że inni na mrozie jeździli. Uciułałbym jakoś.
W sumie to oj tam oj tam.
  • DST 203.00km
  • Czas 08:28
  • VAVG 23.98km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • HRmax 171 ( 89%)
  • HRavg 135 ( 70%)
  • Kalorie 2100kcal
  • Podjazdy 643m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 2 grudnia 2015 | Uczestnicy Kategoria > 200, nietyrka, wycieczki dalsze

Rzeczyca Okrągła



Musiałem się dostać z Krakowa w strony rodzinne. Sam, bez auta. I tak musiałem na ten dzień wziąć urlop. Pogoda miała być zdatna, wiatr sprzyjający. Rękawice cieplejsze dokupiłem w Decathlonie. No i żem pojechał, trasą płaską, bocznymi drogami, trasą którą planowałem przejechać od paru lat.
Wyjazd 4:30. Zimno ale stabilnie. Wieje w plecy, więc wiatr nie obniża temp odczuwalnej, mogę się pławić w tych 2, 3 stopniach Celsjusza. Pierwsza godzina nieco przymulona (jak to często z rana), a i weny na pagórkach do Proszowic nie ma.
W Proszo jem batona. Za Proszo już płasko bardziej, wiatr bardziej pcha, jedzie się raźniej.
W Koszycach na rynku już świąteczna atmosfera:



Robię chwilę przerwy. Jem batona, przelewam herbatę z termosa (z plecaka) do kubka (w uchwycie na bidon), Zakładam słuchawki, włączam Ulvera i ruszam na drugą stronę Wisły, 
Tu już całkiem płasko. Słuchawki trochę gniotą, czapka wypycha je z ucha. W końcu je sobie odpuszczę po jakiejś godzinie.
Przeprawiam się promem przez Dunajec, jest już widno. Na promie jem żel. Potem droga na Szczucin, tam połowa drogi będzie, po drodze sikam.
W Szczucinie piekarnio-cukiernia serwuje zapiekankę, kawę, drożdżówkę. Przelewam reszte herbaty z termosa.

Szczucin:


Przez szczucińskie frykasy przywiozę do domu dwie bułki z kotletem mielonym, które przygotowałem sobie na drogę.
Jadę dalej. Gdzieśtam zjadam kolejnego batona, w Baranowie Sandomierskim zjadam drugi żel.
Baranów:


Nawiązuję kontakt z Grześkiem, ma mi wyjechać naprzeciw. Tarnobrzeg omijam przez Cygany. Sikam. Nie mam już picia. 
W Furmanach spotykam Grześka. Jedziemy razem. Gadu gadu :) W Zabrniu wypijam puszkę Pepsi. Od Zaleszan testujemy Green Velo.
Grzesiek trzaska ładne foty.
Samojebki w czasie jazdy:


Artystyczne na Green Velo:


Samojembki na postoju:


Ogólnie dobrze poszło. Gdyby wiatr wiał nie w plecy to bym pewnie zamarzł. Cieszy nieduży czas postojów (w sumie 54 minuty).
Kadencja: 79
Temperatury od 2 do 5 stopni.
Wpadło 13 gmin.
  • DST 205.00km
  • Czas 07:34
  • VAVG 27.09km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • HRmax 171 ( 89%)
  • HRavg 135 ( 70%)
  • Kalorie 2300kcal
  • Podjazdy 327m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 23 września 2015 Kategoria > 200, nietyrka, wycieczki dalsze

Wisła, Ustroń



Zeżarł:
2 kanapki
3 knopersy
3 małe paczki herbatnikow
3 banany
1 obiad makaron jakiśtam
1 kawa
1/3 gorzkiej czekolady
3 litry wody/isotonika
0.5 litra pepsi

brutto 13h30m
kadencja 77

Życiowy rekord dzienny.
Życiowy rekord roczny, w sensie po tej trasie mam ok 6700 w tym roku czyli najwiecej w historii (a to nie koniec roku jeszcze :)
Gminy jakieś wpadły, ale jeszcze nie wyklikałem, zaraz to zrobię żeby Marek miał po co żyć :)

No także tego, miałem wstać o 4, budzik zadzownił, wyłączyłem go, zamknalem oko, otworzylem i była 5:13, god damn it. No to dostałem ruchów wtedy, o 5:40 bylem juz w siodle ale nici ze spokojnej rozgrzewki, Jade przez więc przez Rynek, przez Ruczaj do Skawiny, potem na Kalwarię ale odbijam w Zebrzydowicach. Odkrywam, że wieś Stanisław Dolny to zagłębie produkcji butów, myślałem, że tam meble strugają tylko. 
O 7 postój na zjedzenie bułki i banana. Potem Wadowice, potem wątpliwa przyjemność jazdy krajówką do Andrychowa. Planowałem tam wypić kawe przed pierwszym konkretnym podjazdem ale coś słabo jej szukałem i odpuściłem. Kieruję się na przełęcz Kocierską (730 m n.p.m.), za którą miał być Żywiec. Jednak co chwilę mijam drogowskazy z przekreśloną nazwą tegoż miasta. W końcu znaki że za pare kilometrów bedzie zakaz ruchu i wyznaczone jakieś objazdy, które mi nie pasują. No ale przecież nie może się tam nic tam dziać aż tak wielkiego żebym rowerem się nie przedarł. Przecież nie rozkopali całej przełęczy.
Jak się okazało roboty były tuż za szczytem, na szczycie stoję chwilę żeby ochłonąć i nie zmarznąć na zjeździe, jem banana albo i nie, nie pamietam. Przemykam między panami remontującymi drogę, nie moge jednak przemknać obok ładowarki, która operuje na kupie żwiru blokującej cały przejazd. Przełaże po skarpie obok, w tym momencie ciesze się, że nadal mam górskie buty rowerowe a nie szosowe. Potem zjazd w stronę Jeziora Żywieckiego, Ruchu nie ma no bo remont.
Na zaporze Jeziora postój, jem cośtam co tam mam, dzwonię, piszę, robię zdjęcia, rozglądam się za kawą ale nigdzie nie ma. Jade dalej, kawa się znalazła na stacji w pobliżu skrętu na Szczyrk. Dupy nie urwała, ale odfajkowane. Przed Szczyrkiem ściagam jedna warstwe ciuchów (1  z trzech) bo sie robi cieplej i podjazd konkretny sie szykuje (przełęcz Salmopolska ok 900 m n.p.m) więc na pewno nie zmarznę. Podjazd jakoś leci, wydaje mi się mniej stromy niż pierwszy, dużo metrów się zbiera jadać przez Szczyrk z nachyleniem 1-2%. Na górze nawet jakieś widoki, krótki postój na Knopersa, jedna focia, ubrać z powrotem łacha i w dół do Wisły na obiad.
W Wisłe dłuższy postój z obiadem, byłem tu w maju z rodziną więc nic nie musze zwiedzać, z resztą i tak czasu nie mam. Korciło mnie wjechać na górę Równicę w Ustroniu ale odpuściłem przez to że zaspałem (taka jest oficjalna wersja). Byłem na niej crossem w maju więc jakieś medale na Stravie by wpadły :)
Przez Wisłę, Ustroń przyjemnie się śmiga, bo lekko w dół i lekko w plecy wieje, w sam raz na jazdę z pełnym żołądkiem. Potem skręt w stronę Bielska-Białej. Droga przez mękę: duży ruch, remonty korki. Samo Bielsko ciągnie się ciągnie, jak już prawie z niego wyjechałem to złapałem kapcia w tylnym. Pierwszy raz zmieniałem dętke w kolarce ale nie było tak strasznie. Strach tylko, że to był mój jedyny zapas i nie miałem łatek. Ale do znielubianego Bielska nie chciało mi się wracać żeby kupić.
Potem już były same nudy, wpadłem troche w tryb zombie, jade bo jadę, nic sie niedzieje, troche zapominam jeść, rozmyślam tylko co będzie jak druga dętka pójdzie, Na szczęście jest sklep rowerowy w Kętach, kupuję dwie. 
Nie kojarzę za bardzo okolicy, nie patrzę na mapie gdzie dokładnie jestem (nawiguje mnie "kreska" na liczniku która na żadną mapę nałożona nie jest). Ubzdurałem sobie, że za Kętami to już za chwile będzie Brzeźnica i będzie widać wzgórza z drugiej strony Wisły. Raz biorę jakieś górki za górkę pod Czernichowem. Potem biorę krajówkę nr 28 za krajówkę 44, i tak dalej i tym podobne majaki.
W końcu jest Brzeźnica, prom, Czernichów upgragniony (wczesniej postój, costam jem resztki jakies). Zawsze szerokość Wisły w tych stronach mnie zadziwia (wychowałem się w okolicy ujścia Sanu do Wisły więc wiecie). Potem tylko chwilę się gubię w uliczkach Czernichowa, podkrakowskie wioski, Kolna, Planty i do domu.
I tak, cieszę się że pojechałem właśnie tam, jednak góry to jest to, sól kolarstwa :) Szczególnie jak się ma 3 zębatki z przodu i się można relaksować pod górkę :)
Kuniec.


Wspinając się na przełęcz Kocierską


Jezioro Żywieckie


Na Zaporze Tresna


Na Przełęczy Salmopolskiej


Skocznia w Wiśle


Czantoria


Beskidy z oddali


Jak 40 na prywatnej posesji w Brzeźnicy
  • DST 259.00km
  • Czas 11:14
  • VAVG 23.06km/h
  • VMAX 64.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 176 ( 92%)
  • HRavg 133 ( 69%)
  • Kalorie 3500kcal
  • Podjazdy 2500m
  • Sprzęt Triban 520
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl